sobota, 29 kwietnia 2017

Moja historia jeździectwa

  U mnie przygoda z końmi zaczęła się około 4 klasy podstawówki. Zastanawiałyśmy się wtedy z koleżankami nad zajęciami pozalekcyjnymi. Wtedy już zaczęłam również zaprzyjaźniać się z aparatem, mając zwykły aparat kompaktowy Sony z 7 mpx. Dodatkowym zajęciem stały się konie początkowo u znajomego mojej babci, gdzie jeździłyśmy na koniku polskim o imieniu Monita, co jeden, dwa tygodnie. Około roku właśnie tam uczęszczałyśmy w tym czasie moje koleżanki zrezygnowały, to jednak nie były to.  Ja zostałam. Choć jedna z nich wytrwała z pasją do 2016, jakoś tak. Jazdy na początku prowadzone były nie przez instruktora dopiero pod koniec. To właśnie tam pierwszy raz kłusowałam, na galop było jeszcze za wcześnie. Tam nie jeździłam na lonży tylko to była raczej taka oprowadzanka. Teraz jak patrzę na to zdjęcie i te ręce, pani nawet nie powiedziała jak prawidłowo trzymać wodze.

  Potem zmieniłam stajnię, na coś bardziej 'profesjonalnego'. W tejże stajni, która była oddalona od mojego domu o około 20 km, jeździłam dość rzadko, no bo daleko, a konie kosztują. Początkowo jazdy na lonży i poprawianie błędów z poprzedniego instruktora. Wtedy kupiłam używane bryczesy, potem tez czapsy i buty. Ta stajnia służyła mi kilka lat, gdzie jeździłam raz w miesiącu, potem dwa. Uczyłam się galopować, a nie szło mi to za dobrze, robiłam to w półsiadzie. Nawet nie wiedziałam, że w kłusie trzeba anglezować na konkretną nogę, potem na moim pierwszym obozie konnym też nikt nie zwrócił mi na to uwagi. Dopiero po tym obozie pani mi o tym powiedziała. Do czasu kiedy rekreacja się tam nie zepsuła uczęszczałam właśnie tam, następnie instruktorka przeniosła się do stajni trochę bliżej.
  Niestety konie szkolone westernowo, nie do końca nadawały się do jazdy klasycznej, do tego były bardzo trudne w prowadzeniu jak dla mnie. Przez pierwsze jazdy nie mogłam nawet zakłusować, o galopie nie było nawet mowy. Tutaj kupiłam swój pierwszy kask. Byłam tam może z pięć razy i te dwie ostatnie galopowałam co kilkaset metrów może ze dwa trzy kroki galopu. Pani instruktor było okropna, do tego czasu źle ją wspominam. Krzyczała, mówiła, że jak nie zagalopuje to nie będę jeździć, a kiedy robiłam to rzadko, stwierdziła, że w takich odstępach czasu to lepiej wcale nie jeździć. Bardzo mnie zniechęciła, wtedy nie miałam za bardzo pieniędzy na takie przyjemności. Nie mogłam zagalopować, bo na te konie nic nie działało, ani bacik ani łydka, nic. 
Po poprzednim ranczu przeniosłam się do jeszcze innej stajni gdzie wszystko zapowiadało się dobrze. Tam starałam się, jeździć raz w tygodniu, czasem co dwa. Miałam małe wsparcie finansowe i mogłam sobie na to pozwolić. W tej stajni uczyłam się galopu w pełnym siadzie, ale tam się tego nie nauczyłam. Konie były nawet fajne. chociaż ja głównie dostawałam tego samego konia, bo byłam najwyższa, wiec na najwyższym jeździłam, była to Laponia, kiedyś jeszcze trafiła mi się Nirwana. Konie były ogólnie spokojne. W tym czasie zdecydowałam się na nowe bryczesy i skórzane czapsy. Niedawno miałam okazję wrócić i pojeździć, bo długo tam nie byłam. Niestety wszystko się zepsuło, konie, i sprzęt. Siodła porozdzierane, kopystka jedna na całą stajnię, konie zmęczone. 
Kiedy skończyłam przygodę tam też chyba po około dwóch latach. Obecnie uczę się u prawie sąsiadki, gdzie uczy mnie koleżanka, która jest po studiach specjalizowanych właśnie w kierunku koni. Na razie mają w stajni dwa konie, jednego swojego i drugiego na którym ja jeżdżę, czyli jest to Smuga. Koń też duży i mam problem ze wsiadaniem. Tutaj nauczyłam się galopu w pełnym siadzie, skakałam swoje pierwsze wyższe przeszkody, spadłam z konia, ale nie pierwszy raz bo pierwszy i trzeci na obozie, a jeżdżę od 2010. Tu uczyłam się na brązową odznakę, którą zdałam w stajni, gdzie później byłam na obozie.
Obozy to krótka historia. Pierwsze dwa to obozy w Jaszkowie, baardzo byłam z nich zadowolona, jedzenie cudne, pokoje, niezłe i sklep jeździeciecki na miejscu. Pierwszy raz w 2012 później w 2014. O nich może kiedyś opowiem więcej. Za pierwszy razem jeździłam i opiekowałam się Karatem.
  Drugi raz była to klacz Bazylia, wspaniały konik, bardzo miło ją wspominam.
  Trzeci mój obóz i niestety ostatni spędziłam jak wcześniej wspomniałam w Gruszczynie, niestety pierwsze moje przeżycia z odznaki nie były zbyt dobre, trochę na mnie nakrzyczeli. Chociaż na obozie też, więc trzeba uważać. Było to rok temu czyli w 2016. Zapłaciłam prawie połowę mniej niż w Jaszkowie. Konie mieli cudne, mi się trafił koń prywatny Aspazjan, duży i postawny, podobno płochliwy, ale o tym przekonałam się ostatniego dnia obozu. Jeszcze czasem Arnika, genialna do skoków.
  Na razie zostawiam was i życzę miłego weekendu majowego, no chyba, że będziesz pisać maturę to powodzenia.
Asia






4 komentarze:

  1. Świetny post! I bardzo ładne zdjęcia <3 Też kiedyś jeździłam konno, ale niestety już przestałam (byłam na etapie galopu). Konie są cudownymi zwierzętami :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Konie to wspaniałe zwierzęta ! Zaczęłam jazdę konną w 4 klasie podstawówce :) Kilka razy wracałam ale były długie przerwy. W ciągu roku chce wrócić do jazdy konnej regularnie. W dodatku w planach mam zakup swojego konia także wszystko przede mną :D
    Pozdrawiam, Złoty Pies

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Własny koń to yez marzenie, ale jest niestety dużo przeszkód

      Usuń